Oczami Vanessy:
Przeglądałam
Internet, szukając jakieś satysfakcjonującej mnie pracy. Głupio jest być w
wieku 23 lat na utrzymaniu młodszej przyjaciółki i brata. Dobrze, że oni o tym
nie wiedzą. Zresztą zarabiają tyle, że
nawet się nie połapali. Wtem usłyszałam dziwny hałas. Zmarszczyłam brwi. Po
chwili drzwi się otworzyły i wszedł Louis trzymając się za czoło.
-
Auć. Wpadłem na drzwi. – jęknął.
-
I wyglądasz jak zombie. – odpowiedziałam znad ekranu laptopa.
-
Dzięki. – mruknął ziewając i opadł na kanapę obok mnie. – Mogę się zdrzemnąć? –
spytał.
-
Jest dokładnie 12:23. – odpowiedziałam. – Ale jasne, możesz. – uśmiechnęłam
się.
-
Wybacz, ale nie mogę spać w nocy i chodzę jak żywy trup. – odparł usadawiając
się na kanapie. - Każdy, nawet najmniejszy dźwięk mnie irytuje. A w dzień
niestety nie mogę spać, ponieważ pracuję. O nie! – krzyknął wyciągając telefon.
– Właśnie mój ojciec do mnie napisał, że mam być za 15 minut w firmie. Jeden
pierdolony wolny dzień spisany na straty. Ja się wykończę.
-
Rzuć tą pracę. Po za tym mogę cię zastąpić. – zaoferowałam się.
-
Sorry, ale nie szukają amatorów, którzy sprowadzą firmę na stratę. – powiedział
w rozbawieniu. – Jezu, gdybym chociaż mógł w nocy spokojnie się wyspać. Wiesz,
że obudziłem się raz o 3:00 ponieważ wydawało mi się, że słyszę dźwięk sms o
treści „jesteś potrzebny w firmie”? Wykończy mnie to. – jęknął wstając z
kanapy. Wywróciłam oczami. Louis jest moim przyjacielem. Muszę mu pomóc. Jestem
wredna ale dbam o przyjaciół.
-
Zgoda. Dam ci moje tabletki.
-
Nie chce tabletek na odchudzanie, nie są mi do niczego potrzebne.
-
To nie są tabletki na odchudzanie.
-
Serio, masz inne? – zdziwił się. – Na pewno są legalne?
-
Tak. To chcesz te tabletki? – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-
Musiałbym wiedzieć na co.
-
Nasenne. Na lepszy sen. – powiedziałam uśmiechając się. – Będziesz przesypiał
całą noc, a rano będziesz jak nowo narodzony! – wstałam z kanapy i odłożyłam
laptopa po czym poszłam do kuchni mu je dać.
-
Czyli mówisz, że są legalne? – zapytał idąc za mną.
-
Oczywiście, że tak. Przekupiłam mojego lekarza, aby mi je przepisał. –
uśmiechnęłam się słodko.
-
Czym?
-
Zdjęciami z jego kochanką. – odpowiedziałam szczerze. – Zagroziłam, że pokażę jego
żonie.
-
Wow, jesteś największą intrygantką w historii. Przed tobą nic się nie ukryje. –
stwierdził ze śmiechem. – Super, dzięki. – powiedział biorąc ode mnie tabletki.
– I mówisz, że przespane noce gwarantowane?
-
Jak najbardziej.
-
Dobra, to ja lecę do firmy. Na razie! – pomachał mi.
-
Hej. – odpowiedziałam. Vanessa Malik pierwszy raz zrobiła dobry uczynek. Mam
nadzieje, że dostanę za to jakąś nagrodę od losu.
***
Wróciłam
do szukania pracy. Sprzątaczka? No chyba żarty! Fryzjerka? Nie, nie znam się na
tym. Ostatni raz obcinałam Zaynowi włosy w dzieciństwie. Miał tak krzywe, że
nazywali go w szkole „krzywa wieża w pizie” w sumie to było zabawne. Sama
wymyśliłam nawet to przezwisko. Recepcjonistka? Hm, w sumie mogłabym być
recepcjonistką… co? Od 8:00 do 16:00? Nie ma mowy! Nie będę pracowała 8 godzin
tak jak Zayn! Widzę jaki chodzi czasami przemęczony i nie ma nawet siły na
imprezy! Nie chce stać się taka… normalna.
-
Życie jest do dupy. – westchnęła Victoria wchodząc do salonu z lodami, które
jadła łyżką.
-
Rzucił cię facet? – zapytałam, chodź to było nie możliwe. Vic nie miała
chłopaka, nie wiem czy kiedykolwiek miała.
-
Gorzej. – jęknęła opadając na fotel. – Nie mam w co się ubrać.
Naprawdę.
Na moment przestałam przeglądać oferty pracy i po prostu na nią patrzyłam jak
na idiotkę. Czy ona tak poważnie? Zamartwia się, ponieważ nie ma w co się
ubrać? Boże, ona zamienia się we mnie! Nie długo będziemy jednością.
Wiedziałam, że mieszkanie ze mną tylko wyjdzie jej na dobre.
-
Siostro. Tak długo czekałam. – powiedziałam łapiąc się za serce i patrząc na
nią ze wzruszeniem.
-
Nie w tym sensie co myślisz. – odpowiedziała oblizując łyżkę. – Nie mam w co
się ubrać na galę na którą idę z Justinem. Byłam w pięciu sklepach. Nic co
wzbudziłoby zachwyt. Justin na pewno wygra jakąś nagrodę i wszystkie kamery
skierują się na nas. Nie chce wyglądać jak sierota. Będą mnie krytykować w
każdym czasopiśmie. Stanę się pośmiewiskiem Internetu. To będzie…
-
Czy jeżeli dam ci rozwiązanie twojego problemu to przestaniesz gadać? –
przerwałam jej.
-
Nie ma rozwiązania dla mnie. Jestem skończona przez wielkie S. – powiedziała
nabierając na łyżeczkę kolejną porcję lodów.
-
Nie do końca… - zaczęłam. – A co gdybyś spotkała się z projektantem, który
zaprojektowałby dla ciebie taką kreację jaką chcesz? Czy to sprawiłoby, że
przestałabyś siedzieć w za dużych dresach z lodami na kanapie?
-
A znasz kogoś takiego?
-
Tak się składa, że znam. – powiedziała dumna ze swoich znajomości. – Nazywa się
Matt Martinez i ma 23 lata. Chodziliśmy razem do szkoły.
-
I pierwszy raz o nim słyszę? – odpowiedziała nie dowierzając. – Gdybyś znała
kogoś sławnego to już byś się tym chwaliła na prawo i lewo.
-
Matt, on hm… - przygryzłam wargę. – Jest studentem.
-
Kim jest? – wstała gwałtownie odkładając lody. – Van. Mnie nie jest potrzebny
student! Tylko prawdziwy projektant który rozwiąże mój problem. To jest gala!
Wiesz co to jest? Dobry wygląd to podstawa. Nie mogę wyjść w któreś z moich okropnych
sukienek!
-
Jest bardzo inteligentny. Studiuje różne kierunki w tym projektowanie ubrań.
Zaufaj mi. No chyba, że chcesz iść na tą galę w któreś ze swoich okropnych
sukienek…
-
Nie! – krzyknęła przerywając mi. – Dobra, umów mnie z nim. Jakikolwiek by nie
był to jest na pewno lepszy od moich beznadziejnych sukienek.
Uśmiechnęłam
się. Pomogłam dzisiaj dwóm osobom. Jestem nie zastąpiona. Wybrałam więc numer
do Matta. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Miejmy nadzieje, że okaże się łaskawy i
pomoże nie po radnej Victorii, która nawet sukienki nie umie sobie znaleźć.
Oczami Harry’ego:
Mam
dosyć krążących plotek na temat mojej orientacji! Cała okolica musi poznać
prawdę. Inaczej nigdy nie skończą się
rzucane aluzje pod moim adresem, czy gapienie się napalonych gejów na mój
tyłek, najczęściej w sklepie lub gdy wychodzę na spacer. Przez to o mało nie
straciłem Vanessy. Koniec z tym. W tym celu wydrukowałem plakaty z napisem NIE
JESTEM GEJEM. ALL THE LOVE, HARRY STYLES. A pod spodem widniało moje zdjęcie,
na którym się uśmiechałem.
-
Jednak postanowiłeś ciągle się okłamywać. – usłyszałem za sobą głos Steve’a,
gdy wieszałem plakat na słupie. Zacisnąłem dłoń w pięść. Jeszcze moment, a
stracę cierpliwość do tego człowieka i będzie z nim źle.
- Nie okłamuje się. Nigdy nie byłem gejem. –
powiedziałem.
-
A ja nigdy nie korzystałem z usług azjatyckich prostytutek. Widzisz jak łatwo
jest kłamać? Gorzej z powiedzeniem prawdy, ale nie martw się. Sprawię, że
Alberto wydusi ją z ciebie, dosłownie. – powiedział z szerokim uśmiechem,
trzymając ręce na klatce piersiowej.
-
Okej, więc pozwól, że ja nadal się będę okłamywać, a ty dasz mi spokój, jasne?
- popatrzyłem na niego uważnie.
- Nie mogę dać spokoju kłamcy. Miałbym wyrzuty
sumienia. – westchnął, a ja wywróciłem oczami i zająłem się dalszym
rozwieszaniem plakatów. Nie mam sił do tego człowieka. Jemu chyba najbardziej w
tej okolicy przydałby się jakiś dobry psychiatra. Potrząsnąłem głową. Nie będę
poświęcał mu więcej myśli. On zajmie się swoim życiem, a ja swoim i wszyscy
będą szczęśliwi. No może nie wszyscy… bo usłyszałem za sobą kolejny krzyk,
przerażający, donośny i piskliwy. Uszy mi zaraz odpadną. Auć.
-
Jak to nie jesteś gejem?! – wrzeszczała Eleanor. – Okłamałeś mnie! Jak mogłeś?!
-
Eleanor, wyjaśnię ci to…
-
Nie! – wrzasnęła. – Niczego mi nie będziesz wyjaśniać, rozumiesz?! Ty podły
dupku! Cholera no! – tupnęła nogą. – Dlaczego mnie okłamałeś? Myślałam, że
zostaniemy przyjaciółmi, a ty pewnie wolisz Vanesse! Zawsze musi być ode mnie
lepsza! Myślałam, że ciebie nie omota, a ty chodzisz za nią jak pies! Brawo,
ale zaczekaj aż ci złamie serce i nie, nie będę cię pocieszać. Radź sobie wtedy
sam! Jebany palant! – po tych słowach odeszła. Westchnąłem. Zachowałem się
bardzo nie fair. Powinienem ją przeprosić, ale musi ochłonąć. Teraz nie ma na
to czasu zresztą. Muszę przekonać całą okolicę, ze lubię dziewczyny. Inaczej do
końca życia będą mnie traktować jak kogoś gorszego.
Oczami Louisa:
Wczoraj
wziąłem cztery tabletki od Vanessy, tak na wszelki wypadek, gdyby jedna nie
zadziałała. Musiałem się wyspać bo czułem, że dłużej tak nie wytrzymam. Mój
ojciec zdecydowanie za dużo ode mnie wymaga. Czuje się przytłoczony tym
wszystkim. Dzisiaj w firmie znów mi się oberwało za spóźnienie, ale nie moja
wina, że zaspałem. To wina tych tabletek. Chyba przesadziłem z ilością… ale Van
nie mówiła aby zbyt dużo nie brać. W każdym razie siedziałem właśnie na nudnym
spotkaniu biznesowym. Ojciec omawiał nowy kontrakt, a ja udawałem, że mnie to
cokolwiek obchodzi. Nie chce takiego życia. Chciałbym robić coś co
naprawdę kocham i sprawia mi
przyjemność, ale każdy za takie pieniądze co tu zarabiam by się męczył. Mam
szczęście, że mam dzianego ojca. Po chwili poczułem jak moje powieki robią się
cięższe i cięższe. Nie wiem nawet kiedy
opadły… dopiero obudził mnie czyjś donośny głos, nawet bardzo donośny.
Momentalnie wzdrygnąłem się wylewając prze okazji łokciem kawę
-
Co jest? Popierdoliło cię? – krzyknąłem i nie zdążyłem ugryźć się w język.
Niech to szlag. Ojciec wbijał we mnie pełne nienawiści spojrzenie. – To znaczy…
kocham cię tato. – uśmiechnąłem się słabo.
-
Za mną. – powiedział przez zaciśnięte zęby i wyszedł z pomieszczenia.
-
Tato wzywa, wiecie. Rodzinne sprawy. To ja ten… będę leciał, nie? –
powiedziałem do inwestorów i wyszedłem truchtem. – O co chodzi? – zapytałem.
-
Ty naprawdę pytasz o co chodzi? Naprawdę? To jest twoje pierdolone pytanie? A
może przeprosiny najpierw, co? Za skompromitowanie mnie przed ważnymi ludźmi? –
jego ton zdradzał, że nie ma żartów. Przesadziłem. Wiem.
-
Przepraszam. – westchnąłem.
-
Najpierw się spóźniasz, potem zasypiasz na spotkaniu i w końcu odzywasz się do
mnie bezczelnie. Ze mną nie ma żartów. – powiedział poważnym tonem. – Dlatego
zwalniam cię.
-
Co?! – krzyknąłem.
-
Masz czas do wieczora na zabranie swoich rzeczy. – powiedział i wrócił do
pomieszczenia. Dosłownie zatkało mnie! Czy on to naprawdę powiedział? Zwolnił
mnie? Co ja teraz będę robił? Z czego będę żyć? Cholerne tabletki! Chociaż
miałem pracę bez nich, no i co, że byłem o krok od wykitowania!
Oczami Vanessy:
-
Wiesz… - zaczęłam, gdy siedzieliśmy z Zaynem w salonie i opychaliśmy się
chipsami oglądając nudny film. – Staje się dobrym człowiekiem.
-
Ty? – mój brat roześmiał się głośno, aż za. Dosłownie nie mógł się opanować. To
było dziwne oglądać aż taki wybuch śmiechu, tym bardziej, że mówiłam całkowicie
poważnie. Co jest z tym światem? – Rozbawiasz mnie Van, serio. – powiedział
przecierając oczy. Świetnie! Popłakał się ze śmiechu. Dupek.
-
Mówię poważnie. Pomogłam dzisiaj dwóm osobom. Louisowi i Victorii. – uniosłam
dumnie głowę. – I nikt, powtarzam nikt nie powie mi już, że jestem do dupy. –
powiedziałam z pełnym przekonaniem. Wszystko zniszczyło otworzenie się drzwi i
wejście Louisa, który krzyknął:
-
Jesteś do dupy!
-
Co? – podniosłam się aż z wrażenia. – Tak mi się odpłacasz za pomoc?
-
Twoje tabletki są do dupy! I ty też. I on też. – Lou wskazał palcem na Zayna.
-
Hej! Dlaczego ja?
-
Nie wiem. Jestem wściekły. – odpowiedział chłopak, aż gotując się wręcz ze
złości. – Przez twoje tabletki straciłem pracę, a co za tym idzie to twoja
wina.
-
Moja? Przepraszam bardzo co? – nie mogę uwierzyć w to jaki Louis jest
bezczelny. Miałam go za innego chłopaka.
-
Nie mówiłaś, że cztery tabletki to za dużo!
-
Wziąłeś cztery tabletki? – spytałam z niedowierzaniem.
-
Tak, a co? – założył ręce na klatkę piersiową.
-
Ja zazwyczaj biorę pół. – wyznałam. – Myślałam, że weźmiesz góra jedną. Miałam
cię za odpowiedzialnego chłopaka, ale tobie trzeba mówić jak dziecku, jezu. –
pokręciłam głową z niedowierzaniem.
-
W każdym razie, jestem bezrobotny! Ciesz się! – krzyknął i wyszedł z mojego
domu trzaskając drzwiami.
-
Mówiłaś coś o byciu dobrym człowiekiem? – odezwał się Zayn.
-
Zamknij się. – rzuciłam wściekła. Trzeba pomóc Louisowi. Udowodnię, że nie taki
zły diabeł jak go malują. Pomogę mu odzyskać pracę i nauczę jak należy brać
poprawnie tabletki nasenne.
Oczami Victorii:
Po
tym jak Vanessa zadzwoniła do Matta, zaproponował on spotkanie w swojej
pracowni. Dostałam adres na kartce i trochę się motając w końcu dotarłam na
miejsce. Już sobie go wyobrażam, ma 23 lata studiuje kilka kierunków, niee, on
nie może być miły. Będzie zgrywał wielkiego panicza i robił mi w ogóle łaskę z
czegokolwiek. Na pewno ma włosy postawione wysoko na żel i ubrania droższe niż
moje wszystkie razem wzięte. To się nie może udać, ale nie mam wyboru. Lepszy
rydz niż nic, jak to powtarzała moja mama. Zapukałam do drzwi, ale nie
usłyszałam odpowiedzi. Zastanawiałam się przez moment czy mimo to wejść.
Postawiłam wszystko na jedną kartę i nacisnęłam klamkę, a moim oczom ukazało
się duże i przestronne pomieszczenie z kilkoma manekinami, na których znajdywały
się naprawdę dobre projekty. Jeśli ten Matt jest zapatrzonym w siebie dupkiem
to z takim talentem ma pełne prawo. Jest genialny! Szkoda, że na razie nie wiem
jak wygląda, bo zrobił na mnie wrażenie. Znajdowała się też tablica korkowa, na
której przypięte były różne zdjęcia, zapewne jego inspiracje. Stała też
oczywiście kanapa i mały stolik. Jak na studenta to nie źle sobie urządził
gniazdko do pracy. Podeszłam do manekina z czerwoną, długą sukienką i dotknęłam
jej. Wow, materiał musiał być naprawdę drogi. Mój zachwyt przerwało jednak
czyjeś wejście z drugiego pokoju. Momentalnie drgnęłam i odwróciłam się w tamtą
stronę. Przede mną wcale nie stał chłopak, który wyglądał na typowego narcyza,
ale zwykły, uroczy i sprawiający wrażenie miłego chłopak. Miał na sobie
granatowy sweter, tego samego koloru beanie na głowie i okulary z czarnymi
oprawkami, do tego czarne rurki i vansy. Wyglądał na naprawdę seksownego
kujona. Zazdroszczę jego dziewczynie, bo zakładam, że ją ma. Taki chłopak na
pewno nie może być singlem.
-
Victoria, tak? – Matt przerwał ciszę.
-
Tak. A ty jesteś, Matt? – odpowiedziałam. Chłopak uśmiechnął się.
-
W rzeczy samej. – powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
– Wiem, że pewnie jesteś rozczarowana, bo zapewne spodziewałaś się bardziej
profesjonalnej pracowni, ale na razie na tyle mogę sobie pozwolić. – dodał,
czym wzbudził we mnie litość. On jest naprawdę uroczy i chyba nie ma pojęcia
jaki ma talent.
-
Nie, nie. Jest super. Nawet to wygląda lepiej niż sądziłam, serio. Wyobrażałam sobie ciebie jako zapatrzonego w siebie studenta, który lubi się przechwalać, a
dostałam całkiem skromnego chłopaka i nie mam pojęcia dlaczego właśnie to
powiedziałam. – roześmiałam się.
-
Jest okey. – powiedział w rozbawieniu. – Vanessa mówiła, że udajesz dziewczynę
Justina Biebera, tak? – spytał marszcząc brwi.
-
Cóż, tak. Nie musiała mówić, że „udaje”, ale to cała Vanessa. – powiedziałam.
-
Wiem. Musi zawsze dostać to czego chce. Nienawidzę takich osób. – odpowiedział
podchodząc do stołu na którym leżały różne projekty.
-
Ale dla Vanessy zrobiłeś wyjątek. – powiedziałam i usiadłam obok niego na
kanapie.
-
Tak, tak. Jasne. – mruknął cicho, za cicho! Coś mi tu nie gra… Vanessa mówiła,
że znają się od dzieciństwa tymczasem on… cóż, wydaje mi się, ze za nią nie
przepada. – Przyjaźnicie się? – zapytał nie patrząc na mnie.
-
Od kilku lat. Mieszkamy razem. – powiedziałam kiwając głową.
-
Jezu, to musi być straszne. – Matt spojrzał na mnie. – Nie masz czasem ochoty
popełnić samobójstwa przez to?
Serio.
Otworzyłam usta aby coś powiedzieć, ale żadne sensowne słowa nie chciały z nich
wyjść. Vanessa nie wspomniała, że się nienawidzą. Właściwie z jej tonu
wyczytałam, że są dobrymi przyjaciółmi.
-
Pewnie cię to zdziwi, ale nie. – odparłam nadal będąc w szoku. – Naprawdę ją
lubię.
-
Okeeeey. – mruknął zaskoczony.
-
Nie zrozum mnie źle… - zaczęłam. – Ale dlaczego jej nie lubisz?
Matt
w pierwszej chwili się roześmiał, a potem poprawiając okulary spojrzał na mnie.
-
Nie lubisz to delikatnie mówiąc mało powiedziane. Ja jej nienawidzę. –
powiedział.
-
Cóż, potrafi być irytująca czasami…
-
Irytująca potrafi być moja mama. – przerwał mi. – Vanessa jest potworem.
-
Chyba ją za surowo oceniasz… - starałam się być miła, chodź nie podobało mi
się, że obraża moją przyjaciółkę.
-
Mówiła pewnie, że znamy się ze szkoły, co?
-
Tak, tak mówiła. – pokiwałam głową.
-
Dokładniej rzecz mówiąc z liceum. Miałem wtedy 16 lat i… miałem z jej powodu
myśli samobójcze. Nie byłem wtedy lubiany, wiesz, dzieciaki nie lubią osób, które
dobrze się uczą i są chwalone przez nauczycieli. Właściwie miałem jednego
przyjaciela tylko, który odwrócił się ode mnie przez Vanesse. Nastawiała
wszystkich przeciwko mnie. Wyśmiewała mnie, obrażała i podstawiała nogę na
stołówce albo po prostu obrzucała jedzeniem. Na początku to były jej zdaniem po
prostu niewinne żarty, ale potem… potem zrobiła mi coś o czym wolałbym
zapomnieć raz na zawsze. Jednak mogę być też jej wdzięczny, bo dzięki temu, ze
wszyscy mnie nienawidzili nauczyłem sobie radzić sam i oto jestem tu gdzie
jestem. Bez niczyjej pomocy. Oczywiście gdy Van dowiedziała się, ze tak
świetnie sobie radzę skontaktowała się ze mną rok temu i udawała, że jej
przykro. Gówno prawda. Wcale jej nie było przykro. Uczęszczam też na zajęcia z
psychologii i wiem kiedy ktoś kłamie, więc przejrzałem ją. Potrzebowała mojej
pomocy w jednej sprawie. – zakończył mówić. Westchnęłam. Tak, to naprawdę nie
brzmiało dobrze. Zastanawiałam się tylko o czym mówił Matt? Co zrobiła mu
takiego, że wolałby o tym zapomnieć?
-
Um, to nie brzmi dobrze… - zaczęłam, ale znów mi przerwał.
-
Przepraszam. Nie wiem dlaczego ci o tym powiedziałem. Przyjaźnicie się to
logiczne, że będziesz jej bronić. Zapomnij o tym.
-
Nie, nie. Jest w porządku. Znam Vanesse i wierzę ci w każde złe słowo, które o
niej powiesz, serio, gdybyś powiedział coś dobrego wtedy rzuciłabym
kategoryczne NIE. Ale w tym wypadku jestem skłonna ci uwierzyć.
Matt
uśmiechnął się.
-
Dzięki. – powiedział, a po tych słowach nastąpiła niezręczna chwila ciszy.
Chciałam coś powiedzieć, ale ubiegł mnie jak zwykle. – Czyli potrzebujesz
sukienki na gale, tak?
-
Tak. – potwierdziłam stanowczo. – Tylko wolałabym coś skromnego, wiesz, nie
wyzywającego. Takiego jak ja. Niewinnego.
-
Chyba rozumiem co masz na myśli. – rzucił i przystąpił do szkicowania. Ja
tymczasem siedziałam i uważnie go obserwowałam. Jest naprawdę fajnym
chłopakiem. Szkoda tylko, że nienawidzi Vanessy, bo czuje, ze moglibyśmy się
zaprzyjaźnić, ale w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, prawda?
Oczami Vanessy:
Plan
pod tytułem „Vanessa staje się lepszym człowiekiem” wprowadzony w życie. Szłam
właśnie do firmy ojca Louisa z zamiarem przekonania go, że zwolnienie jego syna
to najgorsza rzecz jaką mógł zrobić. Już miałam w głowie wszystko ustalone, co
powiem. Wmówię mu, że spisze firmę na straty i będzie zarabiać mniej, a co za
tym idzie, nie pojedzie na kolejne wakacje za granice tylko zostanie w domu
oglądając powtórki mody na sukces. Mam nadzieje, że mi uwierzy. Weszłam do
firmy i… no cóż, oczywiście problemem będzie przejście przez recepcje. Jasna
cholera. Przecież nie wpuszczą pierwszej lepszej laski z ulicy. Muszę coś wymyślić. Uniosłam więc wysoko głowę i próbowałam udawać, że tu pracuje.
Wiecie, pewny krok, pewna siebie postawa, to sprawi, że ta głupia recepcjonistka,
nawet nie pomyśli, że mogę tu nie pracować.
-
A pani dokąd? – zapytała, gdy chciałam przejść niepostrzeżenie obok.
Zatrzymałam się.
-
Pracuje tutaj. – odpowiedziałam nonszalanckim tonem.
-
Nazwisko?
-
E, M-Mercedes. Vanessa Mercedes. – powiedziałam w końcu.
-
Z tego co się orientuje nie pracuje tu nikt o tym nazwisku. – zmarszczyła brwi.
– No i nigdy tu pani wcześniej nie widziałam.
-
Bo ja tu pierwszy raz. Przyszłam właściwie na rozmowę o pracę. – jezu, jak
ciężko mi szło kłamstwo, zwykle poszłoby jak z górki, ale dzisiaj naprawdę się
stresowałam. Nie wiedzieć czemu. Może dlatego, że to było dla mnie takie ważne?
-
Pan Tomlinson nic nie mówił.
-
Bo on sam nie wie. – rzuciłam ze śmiechem. – Właściwie to jestem żoną jego
syna, Louisa. I przyszłam zrobić niespodziankę teściowi.
-
To w końcu pani przyszła na rozmowę o pracę czy jest żoną jego syna?
-
Czepiasz się szczegółów. – mruknęłam zirytowana. – To i to. Chce pracować w
firmie teścia, to źle?
-
Nie, oczywiście, że nie. To ja może zadzwonię do pana Tomlinsona i mu o tym
powiem. – mówiąc to podniosła słuchawkę i zaczęła wybierać numer. Teraz albo
nigdy. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam biec przed siebie na szpilkach. Kobieta zaczęła coś za mną krzyczeć, ale nie słuchałam jej. Cholera, cholera,
gdzie może być biuro ojca Louisa? Pobiegłam schodami na górę, nie chcąc tracić
czasu na windę. Zawsze może mnie ochrona złapać, gdy będę na nią czekać. Jakiś
mężczyzna właśnie schodził, zaczepiłam go.
-
Hej. Jestem Vanessa, przyszła żona syna pana Tomlinsona. – powiedziałam. –
Wiesz, gdzie jest jego biuro? Wiesz, jestem tu pierwszy raz. Tylko się pospiesz
z odpowiedzią. – rzuciłam patrząc w zdenerwowaniu za siebie. Czas mnie goni jak
cholera.
-
404. – odpowiedział nie pewnie. – To Louis ma narzeczoną? Nie wiedziałem.
-
A widzisz. Taka niespodzianka. – uśmiechnęłam się i kontynuowałam mój bieg. Gdy
dotarłam na górę, musiałam pokonać jeszcze długi korytarz. 401,402,403 o jest!
404! Stanęłam wiec przed drzwiami, poprawiłam fryzurę i bez pukania weszłam do
środka. Tam na fotelu siedział mężczyzna, koło 50.
-
Dzień dobry panie Tomlinson. – powiedziałam uśmiechając się. Wtedy mężczyzna na
mnie spojrzał, a mnie zatkało. Jasna cholera! To się nie dzieje naprawdę.
Jestem w jakieś cholernej ukrytej kamerze, czy co? – Mark?! Co ty tu robisz?
Gdzie pan Tomlinson?
-
To ja jestem pan Tomlinson. – odparł poważnie. – Vanessa? Nie sądziłem, że
kiedykolwiek cię jeszcze spotkam. Uciekłaś, pamiętasz?
-
Tak, bo zaczynałeś się we mnie zakochiwać, nie mogłam na to pozwolić. –
powiedziałam. Jezu, byłam kompletnie przerażona. A chciałam być dobrym
człowiekiem, szlag. Przeszłość zawsze musi dać o sobie znać. Tak, tak Mark
Tomlinson był jednym z wielu moich kochanków. Poznaliśmy się przypadkiem w
centrum handlowym w dziale bielizny damskiej. Pytałam go czy mi dobrze w
czerni, a on ślinił się patrząc na mnie, więc skończyliśmy całując się w
przymierzalni. Potem zabrał mnie na wakacje na wyspy Kanaryjskie, a gdy zaczęło
się robić zbyt poważnie zwiałam mu pierwszym samolotem i nigdy mnie już nie
zobaczył, ani ja jego.
-
Wow, co za spotkanie. – powiedział i wstał podchodząc do mnie. Cofnęłam się.
-
Nie. – wyciągnęłam przed siebie dłoń. – Nie rób tego. Przyszłam tu w
interesach.
-
Czyli?
-
Jestem przyjaciółką Louisa, pamiętasz? Twojego syna. – uśmiechnęłam się
sztucznie. – Którego zwolniłeś.
-
Tak, pamiętam. Zasnął na ważnym spotkaniu. Nie myśl sobie tylko, ze przywrócę
go do pracy. Nie ma mowy. Ale w zamian ciebie mogę zabrać na kolację.
-
Czy ty czasem nie masz żony?
-
Miałem. Rozwiedliśmy się. – rzucił.
-
Ale gdy się spotykaliśmy miałeś, prawda?
-
Cóż, tak, ale co to ma do rzeczy?
-
To, że mogę zawsze powiedzieć o tym Louisowi. Chcesz aby cię znienawidził, a co
gorsza powiedział twojej byłej żonie o tym? Chyba nie. Więc mam dla ciebie małą
propozycję…
I
tym oto sposobem wymusiłam na nim, aby przywrócił z powrotem Louisa do pracy w
zamian za moje milczenie. Jednak czasem moja przeszłość na coś się przydaje.
-
Jak tego dokonałaś? – zapytał mnie Lou, który nie mógł wyjść z szoku gdy mu o
tym powiedziałam.
-
Wiesz, ma się te znajomości. – odpowiedziałam z cwanym uśmieszkiem. Mam tylko
nadzieje, że to pozostanie moją słodką tajemnicą i nikt nigdy się o tym nie
dowie…
__________________________________________________________________
Kto polubił Matta? Wprawdzie w 1 sezonie będzie pojawiał się gościnnie, ale już 2 sezonie, mam w planach zrobić z niego jedną z pierwszoplanowych postaci :) i wątpię aby ktokolwiek zgadł z kim będzie haha :)
Matt może zostać gejem...
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej Vanessa to najgorsza osoba jaka kiedykolwiek wystąpiła w ff jakie kolwiek czytałam.
Matt'a bardzo polubiłam i jestem ciekawa jak będzie wyglądać ta sukienka :)
El zrobiła niezły dramat na ulicy 😂
Czekam na nn rozdział gdzie Vanessa umrze albo coś ją przejedzie ...