poniedziałek, 8 czerwca 2015

Łamacze serc 1x11 I want to be good

Oczami Vanessy:
Przeglądałam Internet, szukając jakieś satysfakcjonującej mnie pracy. Głupio jest być w wieku 23 lat na utrzymaniu młodszej przyjaciółki i brata. Dobrze, że oni o tym nie wiedzą.  Zresztą zarabiają tyle, że nawet się nie połapali. Wtem usłyszałam dziwny hałas. Zmarszczyłam brwi. Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł Louis trzymając się za czoło.
- Auć. Wpadłem na drzwi. – jęknął.
- I wyglądasz jak zombie. – odpowiedziałam znad ekranu laptopa.
- Dzięki. – mruknął ziewając i opadł na kanapę obok mnie. – Mogę się zdrzemnąć? – spytał.
- Jest dokładnie 12:23. – odpowiedziałam. – Ale jasne, możesz. – uśmiechnęłam się.
- Wybacz, ale nie mogę spać w nocy i chodzę jak żywy trup. – odparł usadawiając się na kanapie. - Każdy, nawet najmniejszy dźwięk mnie irytuje. A w dzień niestety nie mogę spać, ponieważ pracuję. O nie! – krzyknął wyciągając telefon. – Właśnie mój ojciec do mnie napisał, że mam być za 15 minut w firmie. Jeden pierdolony wolny dzień spisany na straty. Ja się wykończę.
- Rzuć tą pracę. Po za tym mogę cię zastąpić. – zaoferowałam się.
- Sorry, ale nie szukają amatorów, którzy sprowadzą firmę na stratę. – powiedział w rozbawieniu. – Jezu, gdybym chociaż mógł w nocy spokojnie się wyspać. Wiesz, że obudziłem się raz o 3:00 ponieważ wydawało mi się, że słyszę dźwięk sms o treści „jesteś potrzebny w firmie”? Wykończy mnie to. – jęknął wstając z kanapy. Wywróciłam oczami. Louis jest moim przyjacielem. Muszę mu pomóc. Jestem wredna ale dbam o przyjaciół.
- Zgoda. Dam ci moje tabletki.
- Nie chce tabletek na odchudzanie, nie są mi do niczego potrzebne.
- To nie są tabletki na odchudzanie.
- Serio, masz inne? – zdziwił się. – Na pewno są legalne?
- Tak. To chcesz te tabletki? – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Musiałbym wiedzieć na co.
- Nasenne. Na lepszy sen. – powiedziałam uśmiechając się. – Będziesz przesypiał całą noc, a rano będziesz jak nowo narodzony! – wstałam z kanapy i odłożyłam laptopa po czym poszłam do kuchni mu je dać.
- Czyli mówisz, że są legalne? – zapytał idąc za mną.
- Oczywiście, że tak. Przekupiłam mojego lekarza, aby mi je przepisał. – uśmiechnęłam się słodko.
- Czym?
- Zdjęciami z jego kochanką. – odpowiedziałam szczerze. – Zagroziłam, że pokażę jego żonie.
- Wow, jesteś największą intrygantką w historii. Przed tobą nic się nie ukryje. – stwierdził ze śmiechem. – Super, dzięki. – powiedział biorąc ode mnie tabletki. – I mówisz, że przespane noce gwarantowane?
- Jak najbardziej.
- Dobra, to ja lecę do firmy. Na razie! – pomachał mi.
- Hej. – odpowiedziałam. Vanessa Malik pierwszy raz zrobiła dobry uczynek. Mam nadzieje, że dostanę za to jakąś nagrodę od losu.
                                                                       ***
Wróciłam do szukania pracy. Sprzątaczka? No chyba żarty! Fryzjerka? Nie, nie znam się na tym. Ostatni raz obcinałam Zaynowi włosy w dzieciństwie. Miał tak krzywe, że nazywali go w szkole „krzywa wieża w pizie” w sumie to było zabawne. Sama wymyśliłam nawet to przezwisko. Recepcjonistka? Hm, w sumie mogłabym być recepcjonistką… co? Od 8:00 do 16:00? Nie ma mowy! Nie będę pracowała 8 godzin tak jak Zayn! Widzę jaki chodzi czasami przemęczony i nie ma nawet siły na imprezy! Nie chce stać się taka… normalna.
- Życie jest do dupy. – westchnęła Victoria wchodząc do salonu z lodami, które jadła łyżką.
- Rzucił cię facet? – zapytałam, chodź to było nie możliwe. Vic nie miała chłopaka, nie wiem czy kiedykolwiek miała.
- Gorzej. – jęknęła opadając na fotel. – Nie mam w co się ubrać.
Naprawdę. Na moment przestałam przeglądać oferty pracy i po prostu na nią patrzyłam jak na idiotkę. Czy ona tak poważnie? Zamartwia się, ponieważ nie ma w co się ubrać? Boże, ona zamienia się we mnie! Nie długo będziemy jednością. Wiedziałam, że mieszkanie ze mną tylko wyjdzie jej na dobre.
- Siostro. Tak długo czekałam. – powiedziałam łapiąc się za serce i patrząc na nią ze wzruszeniem.
- Nie w tym sensie co myślisz. – odpowiedziała oblizując łyżkę. – Nie mam w co się ubrać na galę na którą idę z Justinem. Byłam w pięciu sklepach. Nic co wzbudziłoby zachwyt. Justin na pewno wygra jakąś nagrodę i wszystkie kamery skierują się na nas. Nie chce wyglądać jak sierota. Będą mnie krytykować w każdym czasopiśmie. Stanę się pośmiewiskiem Internetu. To będzie…
- Czy jeżeli dam ci rozwiązanie twojego problemu to przestaniesz gadać? – przerwałam jej.
- Nie ma rozwiązania dla mnie. Jestem skończona przez wielkie S. – powiedziała nabierając na łyżeczkę kolejną porcję lodów.
- Nie do końca… - zaczęłam. – A co gdybyś spotkała się z projektantem, który zaprojektowałby dla ciebie taką kreację jaką chcesz? Czy to sprawiłoby, że przestałabyś siedzieć w za dużych dresach z lodami na kanapie?
- A znasz kogoś takiego?
- Tak się składa, że znam. – powiedziała dumna ze swoich znajomości. – Nazywa się Matt Martinez i ma 23 lata. Chodziliśmy razem do szkoły.
- I pierwszy raz o nim słyszę? – odpowiedziała nie dowierzając. – Gdybyś znała kogoś sławnego to już byś się tym chwaliła na prawo i lewo.
- Matt, on hm… - przygryzłam wargę. – Jest studentem.
- Kim jest? – wstała gwałtownie odkładając lody. – Van. Mnie nie jest potrzebny student! Tylko prawdziwy projektant który rozwiąże mój problem. To jest gala! Wiesz co to jest? Dobry wygląd to podstawa. Nie mogę wyjść w któreś z moich okropnych sukienek!
- Jest bardzo inteligentny. Studiuje różne kierunki w tym projektowanie ubrań. Zaufaj mi. No chyba, że chcesz iść na tą galę w któreś ze swoich okropnych sukienek…
- Nie! – krzyknęła przerywając mi. – Dobra, umów mnie z nim. Jakikolwiek by nie był to jest na pewno lepszy od moich beznadziejnych sukienek.
Uśmiechnęłam się. Pomogłam dzisiaj dwóm osobom. Jestem nie zastąpiona. Wybrałam więc numer do Matta. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Miejmy nadzieje, że okaże się łaskawy i pomoże nie po radnej Victorii, która nawet sukienki nie umie sobie znaleźć.
Oczami Harry’ego:
Mam dosyć krążących plotek na temat mojej orientacji! Cała okolica musi poznać prawdę. Inaczej nigdy nie skończą  się rzucane aluzje pod moim adresem, czy gapienie się napalonych gejów na mój tyłek, najczęściej w sklepie lub gdy wychodzę na spacer. Przez to o mało nie straciłem Vanessy. Koniec z tym. W tym celu wydrukowałem plakaty z napisem NIE JESTEM GEJEM. ALL THE LOVE, HARRY STYLES. A pod spodem widniało moje zdjęcie, na którym się uśmiechałem.
- Jednak postanowiłeś ciągle się okłamywać. – usłyszałem za sobą głos Steve’a, gdy wieszałem plakat na słupie. Zacisnąłem dłoń w pięść. Jeszcze moment, a stracę cierpliwość do tego człowieka i będzie z nim źle.
 - Nie okłamuje się. Nigdy nie byłem gejem. – powiedziałem.
- A ja nigdy nie korzystałem z usług azjatyckich prostytutek. Widzisz jak łatwo jest kłamać? Gorzej z powiedzeniem prawdy, ale nie martw się. Sprawię, że Alberto wydusi ją z ciebie, dosłownie. – powiedział z szerokim uśmiechem, trzymając ręce na klatce piersiowej.
- Okej, więc pozwól, że ja nadal się będę okłamywać, a ty dasz mi spokój, jasne? - popatrzyłem na niego uważnie.
 - Nie mogę dać spokoju kłamcy. Miałbym wyrzuty sumienia. – westchnął, a ja wywróciłem oczami i zająłem się dalszym rozwieszaniem plakatów. Nie mam sił do tego człowieka. Jemu chyba najbardziej w tej okolicy przydałby się jakiś dobry psychiatra. Potrząsnąłem głową. Nie będę poświęcał mu więcej myśli. On zajmie się swoim życiem, a ja swoim i wszyscy będą szczęśliwi. No może nie wszyscy… bo usłyszałem za sobą kolejny krzyk, przerażający, donośny i piskliwy. Uszy mi zaraz odpadną. Auć.
- Jak to nie jesteś gejem?! – wrzeszczała Eleanor. – Okłamałeś mnie! Jak mogłeś?!
- Eleanor, wyjaśnię ci to…
- Nie! – wrzasnęła. – Niczego mi nie będziesz wyjaśniać, rozumiesz?! Ty podły dupku! Cholera no! – tupnęła nogą. – Dlaczego mnie okłamałeś? Myślałam, że zostaniemy przyjaciółmi, a ty pewnie wolisz Vanesse! Zawsze musi być ode mnie lepsza! Myślałam, że ciebie nie omota, a ty chodzisz za nią jak pies! Brawo, ale zaczekaj aż ci złamie serce i nie, nie będę cię pocieszać. Radź sobie wtedy sam! Jebany palant! – po tych słowach odeszła. Westchnąłem. Zachowałem się bardzo nie fair. Powinienem ją przeprosić, ale musi ochłonąć. Teraz nie ma na to czasu zresztą. Muszę przekonać całą okolicę, ze lubię dziewczyny. Inaczej do końca życia będą mnie traktować jak kogoś gorszego.
Oczami Louisa:
Wczoraj wziąłem cztery tabletki od Vanessy, tak na wszelki wypadek, gdyby jedna nie zadziałała. Musiałem się wyspać bo czułem, że dłużej tak nie wytrzymam. Mój ojciec zdecydowanie za dużo ode mnie wymaga. Czuje się przytłoczony tym wszystkim. Dzisiaj w firmie znów mi się oberwało za spóźnienie, ale nie moja wina, że zaspałem. To wina tych tabletek. Chyba przesadziłem z ilością… ale Van nie mówiła aby zbyt dużo nie brać. W każdym razie siedziałem właśnie na nudnym spotkaniu biznesowym. Ojciec omawiał nowy kontrakt, a ja udawałem, że mnie to cokolwiek obchodzi. Nie chce takiego życia. Chciałbym robić coś co naprawdę  kocham i sprawia mi przyjemność, ale każdy za takie pieniądze co tu zarabiam by się męczył. Mam szczęście, że mam dzianego ojca. Po chwili poczułem jak moje powieki robią się cięższe  i cięższe. Nie wiem nawet kiedy opadły… dopiero obudził mnie czyjś donośny głos, nawet bardzo donośny. Momentalnie wzdrygnąłem się wylewając prze okazji łokciem kawę
- Co jest? Popierdoliło cię? – krzyknąłem i nie zdążyłem ugryźć się w język. Niech to szlag. Ojciec wbijał we mnie pełne nienawiści spojrzenie. – To znaczy… kocham cię tato. – uśmiechnąłem się słabo.
- Za mną. – powiedział przez zaciśnięte zęby i wyszedł z pomieszczenia.
- Tato wzywa, wiecie. Rodzinne sprawy. To ja ten… będę leciał, nie? – powiedziałem do inwestorów i wyszedłem truchtem. – O co chodzi? – zapytałem.
- Ty naprawdę pytasz o co chodzi? Naprawdę? To jest twoje pierdolone pytanie? A może przeprosiny najpierw, co? Za skompromitowanie mnie przed ważnymi ludźmi? – jego ton zdradzał, że nie ma żartów. Przesadziłem. Wiem.
- Przepraszam. – westchnąłem.
- Najpierw się spóźniasz, potem zasypiasz na spotkaniu i w końcu odzywasz się do mnie bezczelnie. Ze mną nie ma żartów. – powiedział poważnym tonem. – Dlatego zwalniam cię.
- Co?! – krzyknąłem.
- Masz czas do wieczora na zabranie swoich rzeczy. – powiedział i wrócił do pomieszczenia. Dosłownie zatkało mnie! Czy on to naprawdę powiedział? Zwolnił mnie? Co ja teraz będę robił? Z czego będę żyć? Cholerne tabletki! Chociaż miałem pracę bez nich, no i co, że byłem o krok od wykitowania!
Oczami Vanessy:
- Wiesz… - zaczęłam, gdy siedzieliśmy z Zaynem w salonie i opychaliśmy się chipsami oglądając nudny film. – Staje się dobrym człowiekiem. 
- Ty? – mój brat roześmiał się głośno, aż za. Dosłownie nie mógł się opanować. To było dziwne oglądać aż taki wybuch śmiechu, tym bardziej, że mówiłam całkowicie poważnie. Co jest z tym światem? – Rozbawiasz mnie Van, serio. – powiedział przecierając oczy. Świetnie! Popłakał się ze śmiechu. Dupek.
- Mówię poważnie. Pomogłam dzisiaj dwóm osobom. Louisowi i Victorii. – uniosłam dumnie głowę. – I nikt, powtarzam nikt nie powie mi już, że jestem do dupy. – powiedziałam z pełnym przekonaniem. Wszystko zniszczyło otworzenie się drzwi i wejście Louisa, który krzyknął:
- Jesteś do dupy!
- Co? – podniosłam się aż z wrażenia. – Tak mi się odpłacasz za pomoc?
- Twoje tabletki są do dupy! I ty też. I on też. – Lou wskazał palcem na Zayna.
- Hej! Dlaczego ja?
- Nie wiem. Jestem wściekły. – odpowiedział chłopak, aż gotując się wręcz ze złości. – Przez twoje tabletki straciłem pracę, a co za tym idzie to twoja wina.
- Moja? Przepraszam bardzo co? – nie mogę uwierzyć w to jaki Louis jest bezczelny. Miałam go za innego chłopaka.
- Nie mówiłaś, że cztery tabletki to za dużo!
- Wziąłeś cztery tabletki? – spytałam z niedowierzaniem.
- Tak, a co? – założył ręce na klatkę piersiową.
- Ja zazwyczaj biorę pół. – wyznałam. – Myślałam, że weźmiesz góra jedną. Miałam cię za odpowiedzialnego chłopaka, ale tobie trzeba mówić jak dziecku, jezu. – pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- W każdym razie, jestem bezrobotny! Ciesz się! – krzyknął i wyszedł z mojego domu trzaskając drzwiami.
- Mówiłaś coś o byciu dobrym człowiekiem? – odezwał się Zayn.
- Zamknij się. – rzuciłam wściekła. Trzeba pomóc Louisowi. Udowodnię, że nie taki zły diabeł jak go malują. Pomogę mu odzyskać pracę i nauczę jak należy brać poprawnie tabletki nasenne.
Oczami Victorii:
Po tym jak Vanessa zadzwoniła do Matta, zaproponował on spotkanie w swojej pracowni. Dostałam adres na kartce i trochę się motając w końcu dotarłam na miejsce. Już sobie go wyobrażam, ma 23 lata studiuje kilka kierunków, niee, on nie może być miły. Będzie zgrywał wielkiego panicza i robił mi w ogóle łaskę z czegokolwiek. Na pewno ma włosy postawione wysoko na żel i ubrania droższe niż moje wszystkie razem wzięte. To się nie może udać, ale nie mam wyboru. Lepszy rydz niż nic, jak to powtarzała moja mama. Zapukałam do drzwi, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Zastanawiałam się przez moment czy mimo to wejść. Postawiłam wszystko na jedną kartę i nacisnęłam klamkę, a moim oczom ukazało się duże i przestronne pomieszczenie z kilkoma manekinami, na których znajdywały się naprawdę dobre projekty. Jeśli ten Matt jest zapatrzonym w siebie dupkiem to z takim talentem ma pełne prawo. Jest genialny! Szkoda, że na razie nie wiem jak wygląda, bo zrobił na mnie wrażenie. Znajdowała się też tablica korkowa, na której przypięte były różne zdjęcia, zapewne jego inspiracje. Stała też oczywiście kanapa i mały stolik. Jak na studenta to nie źle sobie urządził gniazdko do pracy. Podeszłam do manekina z czerwoną, długą sukienką i dotknęłam jej. Wow, materiał musiał być naprawdę drogi. Mój zachwyt przerwało jednak czyjeś wejście z drugiego pokoju. Momentalnie drgnęłam i odwróciłam się w tamtą stronę. Przede mną wcale nie stał chłopak, który wyglądał na typowego narcyza, ale zwykły, uroczy i sprawiający wrażenie miłego chłopak. Miał na sobie granatowy sweter, tego samego koloru beanie na głowie i okulary z czarnymi oprawkami, do tego czarne rurki i vansy. Wyglądał na naprawdę seksownego kujona. Zazdroszczę jego dziewczynie, bo zakładam, że ją ma. Taki chłopak na pewno nie może być singlem.
- Victoria, tak? – Matt przerwał ciszę.
- Tak. A ty jesteś, Matt? – odpowiedziałam. Chłopak uśmiechnął się.
- W rzeczy samej. – powiedział i wyciągnął w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam. – Wiem, że pewnie jesteś rozczarowana, bo zapewne spodziewałaś się bardziej profesjonalnej pracowni, ale na razie na tyle mogę sobie pozwolić. – dodał, czym wzbudził we mnie litość. On jest naprawdę uroczy i chyba nie ma pojęcia jaki ma talent.
- Nie, nie. Jest super. Nawet to wygląda lepiej niż sądziłam, serio. Wyobrażałam sobie ciebie jako zapatrzonego w siebie studenta, który lubi się przechwalać, a dostałam całkiem skromnego chłopaka i nie mam pojęcia dlaczego właśnie to powiedziałam. – roześmiałam się.
- Jest okey. – powiedział w rozbawieniu. – Vanessa mówiła, że udajesz dziewczynę Justina Biebera, tak? – spytał marszcząc brwi.
- Cóż, tak. Nie musiała mówić, że „udaje”, ale to cała Vanessa. – powiedziałam.
- Wiem. Musi zawsze dostać to czego chce. Nienawidzę takich osób. – odpowiedział podchodząc do stołu na którym leżały różne projekty.
- Ale dla Vanessy zrobiłeś wyjątek. – powiedziałam i usiadłam obok niego na kanapie.
- Tak, tak. Jasne. – mruknął cicho, za cicho! Coś mi tu nie gra… Vanessa mówiła, że znają się od dzieciństwa tymczasem on… cóż, wydaje mi się, ze za nią nie przepada. – Przyjaźnicie się? – zapytał nie patrząc na mnie.
- Od kilku lat. Mieszkamy razem. – powiedziałam kiwając głową.
- Jezu, to musi być straszne. – Matt spojrzał na mnie. – Nie masz czasem ochoty popełnić samobójstwa przez to?
Serio. Otworzyłam usta aby coś powiedzieć, ale żadne sensowne słowa nie chciały z nich wyjść. Vanessa nie wspomniała, że się nienawidzą. Właściwie z jej tonu wyczytałam, że są dobrymi przyjaciółmi.
- Pewnie cię to zdziwi, ale nie. – odparłam nadal będąc w szoku. – Naprawdę ją lubię.
- Okeeeey. – mruknął zaskoczony.
- Nie zrozum mnie źle… - zaczęłam. – Ale dlaczego jej nie lubisz?
Matt w pierwszej chwili się roześmiał, a potem poprawiając okulary spojrzał na mnie.
- Nie lubisz to delikatnie mówiąc mało powiedziane. Ja jej nienawidzę. – powiedział.
- Cóż, potrafi być irytująca czasami…
- Irytująca potrafi być moja mama. – przerwał mi. – Vanessa jest potworem.
- Chyba ją za surowo oceniasz… - starałam się być miła, chodź nie podobało mi się, że obraża moją przyjaciółkę.
- Mówiła pewnie, że znamy się ze szkoły, co?
- Tak, tak mówiła. – pokiwałam głową.
- Dokładniej rzecz mówiąc z liceum. Miałem wtedy 16 lat i… miałem z jej powodu myśli samobójcze. Nie byłem wtedy lubiany, wiesz, dzieciaki nie lubią osób, które dobrze się uczą i są chwalone przez nauczycieli. Właściwie miałem jednego przyjaciela tylko, który odwrócił się ode mnie przez Vanesse. Nastawiała wszystkich przeciwko mnie. Wyśmiewała mnie, obrażała i podstawiała nogę na stołówce albo po prostu obrzucała jedzeniem. Na początku to były jej zdaniem po prostu niewinne żarty, ale potem… potem zrobiła mi coś o czym wolałbym zapomnieć raz na zawsze. Jednak mogę być też jej wdzięczny, bo dzięki temu, ze wszyscy mnie nienawidzili nauczyłem sobie radzić sam i oto jestem tu gdzie jestem. Bez niczyjej pomocy. Oczywiście gdy Van dowiedziała się, ze tak świetnie sobie radzę skontaktowała się ze mną rok temu i udawała, że jej przykro. Gówno prawda. Wcale jej nie było przykro. Uczęszczam też na zajęcia z psychologii i wiem kiedy ktoś kłamie, więc przejrzałem ją. Potrzebowała mojej pomocy w jednej sprawie. – zakończył mówić. Westchnęłam. Tak, to naprawdę nie brzmiało dobrze. Zastanawiałam się tylko o czym mówił Matt? Co zrobiła mu takiego, że wolałby o tym zapomnieć?
- Um, to nie brzmi dobrze… - zaczęłam, ale znów mi przerwał.
- Przepraszam. Nie wiem dlaczego ci o tym powiedziałem. Przyjaźnicie się to logiczne, że będziesz jej bronić. Zapomnij o tym.
- Nie, nie. Jest w porządku. Znam Vanesse i wierzę ci w każde złe słowo, które o niej powiesz, serio, gdybyś powiedział coś dobrego wtedy rzuciłabym kategoryczne NIE. Ale w tym wypadku jestem skłonna ci uwierzyć.
Matt uśmiechnął się.
- Dzięki. – powiedział, a po tych słowach nastąpiła niezręczna chwila ciszy. Chciałam coś powiedzieć, ale ubiegł mnie jak zwykle. – Czyli potrzebujesz sukienki na gale, tak?
- Tak. – potwierdziłam stanowczo. – Tylko wolałabym coś skromnego, wiesz, nie wyzywającego. Takiego jak ja. Niewinnego.
- Chyba rozumiem co masz na myśli. – rzucił i przystąpił do szkicowania. Ja tymczasem siedziałam i uważnie go obserwowałam. Jest naprawdę fajnym chłopakiem. Szkoda tylko, że nienawidzi Vanessy, bo czuje, ze moglibyśmy się zaprzyjaźnić, ale w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, prawda?
Oczami Vanessy:
Plan pod tytułem „Vanessa staje się lepszym człowiekiem” wprowadzony w życie. Szłam właśnie do firmy ojca Louisa z zamiarem przekonania go, że zwolnienie jego syna to najgorsza rzecz jaką mógł zrobić. Już miałam w głowie wszystko ustalone, co powiem. Wmówię mu, że spisze firmę na straty i będzie zarabiać mniej, a co za tym idzie, nie pojedzie na kolejne wakacje za granice tylko zostanie w domu oglądając powtórki mody na sukces. Mam nadzieje, że mi uwierzy. Weszłam do firmy i… no cóż, oczywiście problemem będzie przejście przez recepcje. Jasna cholera. Przecież nie wpuszczą pierwszej lepszej laski z ulicy. Muszę coś wymyślić. Uniosłam więc wysoko głowę i próbowałam udawać, że tu pracuje. Wiecie, pewny krok, pewna siebie postawa, to sprawi, że ta głupia recepcjonistka, nawet nie pomyśli, że mogę tu nie pracować.
- A pani dokąd? – zapytała, gdy chciałam przejść niepostrzeżenie obok. Zatrzymałam się.
- Pracuje tutaj. – odpowiedziałam nonszalanckim tonem.
- Nazwisko?
- E, M-Mercedes. Vanessa Mercedes. – powiedziałam w końcu.
- Z tego co się orientuje nie pracuje tu nikt o tym nazwisku. – zmarszczyła brwi. – No i nigdy tu pani wcześniej nie widziałam.
- Bo ja tu pierwszy raz. Przyszłam właściwie na rozmowę o pracę. – jezu, jak ciężko mi szło kłamstwo, zwykle poszłoby jak z górki, ale dzisiaj naprawdę się stresowałam. Nie wiedzieć czemu. Może dlatego, że to było dla mnie takie ważne?
- Pan Tomlinson nic nie mówił.
- Bo on sam nie wie. – rzuciłam ze śmiechem. – Właściwie to jestem żoną jego syna, Louisa. I przyszłam zrobić niespodziankę teściowi.
- To w końcu pani przyszła na rozmowę o pracę czy jest żoną jego syna?
- Czepiasz się szczegółów. – mruknęłam zirytowana. – To i to. Chce pracować w firmie teścia, to źle?
- Nie, oczywiście, że nie. To ja może zadzwonię do pana Tomlinsona i mu o tym powiem. – mówiąc to podniosła słuchawkę i zaczęła wybierać numer. Teraz albo nigdy. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam biec przed siebie na szpilkach. Kobieta zaczęła coś za mną krzyczeć, ale nie słuchałam jej. Cholera, cholera, gdzie może być biuro ojca Louisa? Pobiegłam schodami na górę, nie chcąc tracić czasu na windę. Zawsze może mnie ochrona złapać, gdy będę na nią czekać. Jakiś mężczyzna właśnie schodził, zaczepiłam go.
- Hej. Jestem Vanessa, przyszła żona syna pana Tomlinsona. – powiedziałam. – Wiesz, gdzie jest jego biuro? Wiesz, jestem tu pierwszy raz. Tylko się pospiesz z odpowiedzią. – rzuciłam patrząc w zdenerwowaniu za siebie. Czas mnie goni jak cholera.
- 404. – odpowiedział nie pewnie. – To Louis ma narzeczoną? Nie wiedziałem.
- A widzisz. Taka niespodzianka. – uśmiechnęłam się i kontynuowałam mój bieg. Gdy dotarłam na górę, musiałam pokonać jeszcze długi korytarz. 401,402,403 o jest! 404! Stanęłam wiec przed drzwiami, poprawiłam fryzurę i bez pukania weszłam do środka. Tam na fotelu siedział mężczyzna, koło 50.
- Dzień dobry panie Tomlinson. – powiedziałam uśmiechając się. Wtedy mężczyzna na mnie spojrzał, a mnie zatkało. Jasna cholera! To się nie dzieje naprawdę. Jestem w jakieś cholernej ukrytej kamerze, czy co? – Mark?! Co ty tu robisz? Gdzie pan Tomlinson?
- To ja jestem pan Tomlinson. – odparł poważnie. – Vanessa? Nie sądziłem, że kiedykolwiek cię jeszcze spotkam. Uciekłaś, pamiętasz?
- Tak, bo zaczynałeś się we mnie zakochiwać, nie mogłam na to pozwolić. – powiedziałam. Jezu, byłam kompletnie przerażona. A chciałam być dobrym człowiekiem, szlag. Przeszłość zawsze musi dać o sobie znać. Tak, tak Mark Tomlinson był jednym z wielu moich kochanków. Poznaliśmy się przypadkiem w centrum handlowym w dziale bielizny damskiej. Pytałam go czy mi dobrze w czerni, a on ślinił się patrząc na mnie, więc skończyliśmy całując się w przymierzalni. Potem zabrał mnie na wakacje na wyspy Kanaryjskie, a gdy zaczęło się robić zbyt poważnie zwiałam mu pierwszym samolotem i nigdy mnie już nie zobaczył, ani ja jego.
- Wow, co za spotkanie. – powiedział i wstał podchodząc do mnie. Cofnęłam się.
- Nie. – wyciągnęłam przed siebie dłoń. – Nie rób tego. Przyszłam tu w interesach.
- Czyli?
- Jestem przyjaciółką Louisa, pamiętasz? Twojego syna. – uśmiechnęłam się sztucznie. – Którego zwolniłeś.
- Tak, pamiętam. Zasnął na ważnym spotkaniu. Nie myśl sobie tylko, ze przywrócę go do pracy. Nie ma mowy. Ale w zamian ciebie mogę zabrać na kolację.
- Czy ty czasem nie masz żony?
- Miałem. Rozwiedliśmy się. – rzucił.
- Ale gdy się spotykaliśmy miałeś, prawda?
- Cóż, tak, ale co to ma do rzeczy?
- To, że mogę zawsze powiedzieć o tym Louisowi. Chcesz aby cię znienawidził, a co gorsza powiedział twojej byłej żonie o tym? Chyba nie. Więc mam dla ciebie małą propozycję…
I tym oto sposobem wymusiłam na nim, aby przywrócił z powrotem Louisa do pracy w zamian za moje milczenie. Jednak czasem moja przeszłość na coś się przydaje.
- Jak tego dokonałaś? – zapytał mnie Lou, który nie mógł wyjść z szoku gdy mu o tym powiedziałam.
- Wiesz, ma się te znajomości. – odpowiedziałam z cwanym uśmieszkiem. Mam tylko nadzieje, że to pozostanie moją słodką tajemnicą i nikt nigdy się o tym nie dowie…
__________________________________________________________________
Kto polubił Matta? Wprawdzie w 1 sezonie będzie pojawiał się gościnnie, ale już 2 sezonie, mam w planach zrobić z niego jedną z pierwszoplanowych postaci :) i wątpię aby ktokolwiek zgadł z kim będzie haha :) 

1 komentarz:

  1. Matt może zostać gejem...
    Tak czy inaczej Vanessa to najgorsza osoba jaka kiedykolwiek wystąpiła w ff jakie kolwiek czytałam.
    Matt'a bardzo polubiłam i jestem ciekawa jak będzie wyglądać ta sukienka :)
    El zrobiła niezły dramat na ulicy 😂
    Czekam na nn rozdział gdzie Vanessa umrze albo coś ją przejedzie ...

    OdpowiedzUsuń