poniedziałek, 15 czerwca 2015

Łamacze serc 1x13 Earth day

Oczami Vanessy:
Jak ja nienawidzę tego dnia! Zapytacie pewnie co dzisiaj jest za dzień, cóż, dzisiaj jest święto ziemi. Zayn sprząta nasz ogród, kosi trawę i przycina drzewa. Victoria robi jakieś warzywne soki, what’s the fuck w ogóle? A gdy próbowałam wyrzucić plastikowe opakowanie po jogurcie do śmietnika to zaczęła krzyczeć, że chociaż raz w roku mogłabym posegregować śmieci. No chyba nie! Nie obchodzi mnie jakieś głupie święto ziemi. Nie będę segregowała śmieci, robiła dietetycznych soków, ani sprzątała na zewnątrz. Mam ochotę dzisiaj leżeć i nic nie robić. Po tym jak Harry mnie rzucił moje życie straciło sens, ale jednak postanowiłam się szybko otrząsnąć. Jeszcze będzie mój, nie wierzę, ze w jednej chwili przestało mu na mnie zależeć. Złość opadnie i mi wybaczy. Jestem tego pewna.
- Chcesz? – zapytała Victoria dając mi sok z marchwi.
- Ohyda. Nie. – odpowiedziałam.
- To sama wypije. – powiedziała wzruszając ramionami. Widziałam po jej minie, że średnio jej odpowiada. – Miałaś rację, że nie chciałaś go pić. – stwierdziła. – Okropny.
- Dlaczego w ogóle zaczęłaś robić te soki?
- Bo Zayn bardzo włączył się w akcję i chciałam aby zobaczył, że mnie też zależy. – odparła wzdychając.
- Tak go nie zdobędziesz, przykro mi. – powiedziałam dotykając jej ramienia, chodź nie było mi przykro. Miała u niego czystą kartkę i wcale nie nawaliła. Ja miałam gorzej. Będę musiała bardzo się postarać, aby odzyskać zaufanie Harry’ego.
- Gotowe na prawdziwą przygodę?! – krzyknął Zayn wlatując do kuchni jak burza. Spojrzałam na niego z miną „co jest do cholery?”
- Niech zgadnę: idziemy na wycieczkę po okolicy, aby posprzątać wszystkie śmieci! – wykrzyknęłam udając radość.
- Idziemy na wycieczkę, ale nie po okolicy tylko do lasu! Jeej! – powiedział podekscytowanym tonem. Jak można się cieszyć na wycieczkę do lasu? Jest tam pełno robactwa, które pałęta się dosłownie wszędzie. Nigdy nie wiesz też, czy czasem nie ma w planach zaatakować cię na przykład dzik.
- Ja nigdzie nie jadę. – odpowiedziałam.
- Oj weź Van. – jęknął mój brat. – Jak ty zawsze marudzisz. W sumie też bym tam nie jechał, gdybym nie miał zrobić reportażu o oddaniu hołdu ziemi, ale przemyślałem to sobie i nawet się cieszę. Ale w sumie, wiesz co? Jak chcesz to zostań sobie. Ja i Victoria na pewno tam pojedziemy, co nie? – Zayn popatrzył na nią wyczekująco, a moja przyjaciółka została wręcz zmuszona aby się zgodzić. Siła jego spojrzenia, była nie do pokonania.
- Jasne. Jedźmy. Co mamy w sumie do stracenia.  – odparła wzruszając ramionami.
- Cieszę się, że chociaż jedna osoba w tym domu jest normalna. – powiedział posyłając mi wymowne spojrzenie. Udałam, że go nie widzę. Może się walić i on i to spojrzenie.
                                                                       ***
Victoria i Zayn zaczęli się pakować do wyjazdu. Vic nie była zachwycona gdy dowiedziała się, że będą musieli tam nocować. Ha! Dobrze jej tak. Nie musiała się zgadzać, ale wiadomo, że poleci za moim bratem wszędzie. Próbuje mu się niepotrzebnie podlizać. Mogłaby od razu zaprosić go na randkę. Jestem pewna, że by się zgodził. Ja przeglądałam vouga i rozkoszowałam się myślą, ze tę noc spędzę w moim ciepłym łóżku, a nie pod namiotem, gdzie grasuje pełno robactwa. Brr. Ohyda.
- Jedziemy na kamping!! – rozległo się wrzeszczenie… o nie. Rodricka. Wywróciłam momentalnie oczami i próbowałam szybko wymyślić jakąś wymówkę, która by go usatysfakcjonowała. – Jedziemy na kamping! – powtórzył wlatując do salonu. – Spakuj jakieś ciepłe ciuchy, namiot, aha tylko nie można jedzenia. Zasady są twarde. Trzeba samemu upolować.
- Co? – momentalnie się roześmiałam. – Mam upolować sobie sama jedzenie? Rodri, przeceniasz mnie i moje możliwości. Nigdzie nie jadę. Zabierz się z Victorią i Zaynem. Ja zostaje w domu.
- No wiesz… słyszałem, że prawie cała okolica się wybiera, a w tym Harry…
- Serio? – wstałam gwałtownie z kanapy. – Dobra! Pakuj walizki. Jedziemy na kamping. – powiedziałam stanowczo, a Rodrick zaczął się cieszyć jak dziecko.
                                                                       ***
Dojechaliśmy na miejsce po pół godzinie. Aut było naprawdę sporo. Serio tylu osobom chce się nocować w niewygodnym i zimnym nocą lesie? Nie wierzę w ludzkość. Totalnie. Gdy wysiedliśmy musieliśmy iść jeszcze jakieś dziesięć minut. Co chwilę potykałam się o jakiś patyk na moich szpilkach, ale nie zamierzam ich zdejmować. Głupia ‘rada’ jak ją nazwał Rodrick, może mi naskoczyć. Nie będą mi wybierali obuwia.  Gdy doszliśmy na miejsce prawie wszystkie miejsca były zajęte przez namioty innych ludzi. Jedni się śmiali, drudzy narzekali, a jeszcze inni brali udział w tańcach chwalących ziemię. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
- Czy to nie Steve tańczy w spódniczce z liści? – powiedziała Victoria stając obok mnie.
- Proszę, powiedz, ze ja śnię. – wydukałam.
- Witajcie moi drodzy! – powiedział, zgaduje ‘guru’ tego całego stowarzyszenia. Miał około pięćdziesięciu lat i był łysy. Jedynie jego twarz pokryta była brodą. Miał na sobie długą, białą szatę. Wyglądał bardziej jak anioł, który stoi przy bramie nieba i ocenia czy twoje dobre uczynki pokonały te złe. – Moje serce jest wypełnione miłością, która zwiększa się z każdą napotkaną tutaj osobą! Jestem pełen dla was szacunku i wzrusza mnie, że postanowiliście wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Szczególnie ty Vanesso. Proszę, wpiszcie się na listę. – powiedział podając nam jakąś księgę i długopis.
- Dlaczego szczególnie ja? – odezwałam się oburzona. – I skąd znasz moje imię?
- Wszyscy cię znają Vanesso. – uśmiechnął się jak psychopata. – Jesteś bardzo popularna wśród naszych kręgów. Wszyscy się zastanawiamy jak cię przerzucić na ta dobrą stronę. Jednak mimo naszych najcięższych prób, poddaliśmy się.
- Aha. – to jedyne co zdołałam powiedzieć. Poważnie. Zatkało mnie. To jakaś sekta czy co? Nie wierzę, że zgodziłam się tutaj przyjechać, ale robię to dla Harry’ego no i Rodricka. Jestem pewna, że beze mnie by nie pojechał.
- Niech święta ziemia ma cię dziecko w opiece. – powiedział guru do Victorii, która się wpisała.
- Teraz ty, droga Vanesso. – podstawił mi pod nos księgę.
- Spasuje jednak. – odpowiedziałam.
- Możecie sobie wybrać wasze pseudonimy jeśli chcecie. – znów uśmiech psychopaty. – Tutaj lista dostępnych, a tutaj zaklepanych. – podał nam długą listę.
- Również spasuje. – powiedziałam siląc się na miły ton.
- A mnie się podoba Nicoletta. – powiedziała podekscytowana Victoria.
- Bardzo proszę. Od teraz nosisz taki pseudonim.
- Aaa widzisz? – zwróciła się w moją stronę. – Mów mi Nicoletta!
Ona naprawdę cieszy się z tak nic nie znaczącej pierdoły? No nic. Muszę poszukać Harry’ego. Rozejrzałam się wokół, ale nie mogłam oderwać wzroku od Steve’a. I nie dlatego, że był przystojny, ble. Tłuszcz wręcz wylewał się z niego. Jak mu nie wstyd tańczyć bez bluzki, w dodatku w czymś co może mu zaraz spaść? Założę się, że pod tą spódnicą nic nie ma. Nie mam ochoty oglądać jego nagiego ciała. Miałabym koszmary jeszcze przez długi czas.
- A więc chodźmy Nicoletto. – powiedziałam ciągnąc ją zanim ten cały guru zupełnie ją omami.
- Aha! Vanesso i Nicoletto! – wykrzyknął mężczyzna.
- Czego? – mruknęłam. – To znaczy, tak święty guru tej pięknej i urodziwej ziemi, na której przyszło nam żyć? – uśmiechnęłam się słodko.
- Podejrzewam, ze macie telefony. A ich nie wolno używać. To kategorycznie zabronione. – powiedział.
- Ależ my nie mamy telefonów! Nie mogłybyśmy! Znamy zasady! – starałam się być jak najbardziej przekonująca.
- I jedzenia również nie wolno mieć. Musicie same coś upolować bądź złowić. – powiedział mężczyzna.
- Jak najbardziej. Zostałyśmy poinformowane już o tym. – powiedziałam.
- Dobrze. – mruknął guru, chodź widziałam, że nie bardzo nam wierzył. Odeszłyśmy od niego z Victorią, a ja zachichotałam. Ale się nabrał. Nie wierzę, że jest aż tak naiwny.
- Naprawdę nie masz telefonu? – spytała.
- Coś ty. Oczywiście, że mam. Wyobrażasz sobie Vanesse Malik bez najważniejszej rzeczy w jej życiu? – roześmiałam się. – Musimy tylko ukrywać nasze telefony. – rzuciłam. To będzie nawet zabawne.
                                                                       ***
- Jak to cholerstwo rozłożyć? – powiedziałam siląc się z tym durnym namiotem już od… cóż, pięciu minut. Popatrzyłam na Rodricka, któremu dokładnie to tyle zajęło! Cieszył się jak debil ze swojego osiągnięcia, a ja byłam zazdrosna. Nawet on radzi sobie lepiej ode mnie. W ogóle był tym wszystkim tak zafascynowany jak gdyby wpuścić go do sklepu odzieżowego i powiedzieć ‘bierz co chcesz!’ To było tylko głupie święto ziemi! Nie rozumiem tej całej ekscytacji wszystkich ludzi. Nie lubię takich rzeczy i nie polubię.
- Cóż… - zaczął Rodrick kładąc ręce na swoich biodrach i patrząc na mój namiot. -  Najpierw musisz wziąć dwa dłuższe pałąki i złożyć je w taki sposób by tworzyły długą rurkę. Następnie jeden z nich musisz umocować w części sypialnej w tuneliku znajdującym się na szwach wierzchniej części sypialni. Teraz przejdźmy do drugiego pałąka, jego musisz umocować w tych dziurkach mieszących się na krawędziach podłogi sypialnej. Okej, wiec teraz przejdźmy do tropika! – klasnął ochoczo w dłonie.
- Sorry, ale wyłączyłam się po „najpierw musisz wziąć dwa dłuższe pałąki”. – odpowiedziałam. Rodrick wywrócił oczami. – Skąd ty to wszystko wiesz? Myślałam, że dla was gejów przeżycie w dziczy jest wręcz nie wykonalne.
- Powiedzmy, że mój ojciec był bardzo konserwatywny. – powiedział podchodząc do mojego namiotu i zaczynając go składać. – Uważał, że mężczyzna powinien zarabiać na dom i swoją kobietę i powinien również radzić sobie w ekstremalnych warunkach, więc musiałem przed nim ukrywać fakt jaki jestem delikatny.
- Od tej strony cię nie znałam. – przyznałam kiwając głową z uznaniem.
- Rodrick jezu! Z nieba mi spadłeś! – krzyknęła Victoria a jej ton brzmiał na przerażony. – Jak rozbiłeś ten namiot? Męczę się z nim i męczę i nie udaje mi się!
- No więc… - westchnął Rodrick. – Najpierw musisz wziąć dwa dłuższe pałąki i złożyć je w taki sposób by…
- Dobra, ja stąd idę. – powiedziałam i odeszłam od nich nie chcąc dalej słuchać jego nudnej przemowy na temat jakiś pieprzonych pałąków. Co to w ogóle jest? Zaczęłam się więc przechadzać i obserwować ludzi, którzy składali hołd ziemi.
- Może się przyłączysz droga sąsiadeczko? – powiedział Steve tańcząc jakiś dziwny taniec aloha.
- Dzięki, ale… nie. – odpowiedziałam z obrzydzeniem patrząc na to co wyprawiał. Tym tłuszczem wykarmiłby pół Ameryki.
- Jakby co to wiesz gdzie mnie szukać. – rzucił jeszcze gdy odchodziłam. Kolejną osobą, którą zobaczyłam była… Eleanor? No proszę, proszę. Nie wiedziałam, że wielka dama postanowiła przyjechać do lasu! Pewnie podobnie jak ja, nadal ma nadzieje, że kiedyś Harry będzie jej. Cóż, nic z tego. Przynajmniej nie póki żyje.
- Witaj suko. – powiedziałam jak zwykle z uśmiechem.
- Kiedyś się za to zemszczę. – odparła.
- Ciekawe jak. – zakpiłam. – Widzę, że nie umiesz rozłożyć namiotu. – roześmiałam się ironicznie.
- Ty też nie. A twój przyjaciel gej, który to za ciebie zrobił nie liczy się. – odgryzła się.
- Nie traktuj go z góry przez jego orientację!
- O wybacz. Nie wiedziałam, ze jest hetero. A więc twój przyjaciel hetero, który od czasu do czasu lubi być brany przez facetów. – uśmiechnęła się słodko. A ja ledwo się powstrzymywałam aby jej nie przyłożyć, jednak gdy zobaczyłam spojrzenie ‘guru’ stwierdziłam, że nie warto. Odeszłam więc od niej pokazując jej dyskretnie środkowy palec.
Gdy przechadzałam się po gałęziach, o które się potykałam co trzy kroki, zobaczyłam Liama! O nie! To ten koleś co cały czas nieustannie próbuje się ze mną umówić! Przecież jak on mnie zobaczy, to nie będę miała życia. Harry pomyśli, że jeszcze z nim się umawiam i stracę kompletnie szansę. To się nie może dziać! Nie, nie, nie! Szybko więc odwróciłam się i zaczęłam biec przed siebie. To się nie mogło udać, nie w tym szpilkach, bowiem potknęłam się i upadłam. Auć. Moja kostka cholernie bolała.
- Jezu Vanessa! Nic ci nie jest! – powiedział Liam zatroskanym tonem podbiegając do mnie. – Wezmę cię na ręce. – zaproponował ochoczo.
- Po moim trupie! – powiedziałam szybko. – To znaczy… nie ma potrzeby.
- Ale to naprawdę, żaden problem. – machnął ręką. Ja jednak byłam innego zdania. Spróbowałam wstać i udawałam, że wcale mi nie rozrywa nogi. Uniosłam kciuk w górę dając tym samym znać, że wszystko jest okej.
- Ja chyba już pójdę. Victoria mnie woła.
- Naprawdę? Ja nic nie słyszałem. – przyznał zaskoczony.
- Bo wiesz… posługujemy się językiem, który tylko my słyszymy. Wymyśliłyśmy go w liceum i od tego momentu często z niego korzystamy. – powiedziałam.
- Aha, spoko. – Liam kiwnął głową. Miałam ochotę się roześmiać. Nie wierzę, ze jest tak naiwny. Już pominę fakt, że nie znamy się z Victorią od liceum, poznałyśmy się później. Muszę iść usiąść. Moja noga dłużej tego stania nie wytrzyma.
Kiedy przechodziłam obok Stev’a musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Hej Van! Jaki masz pseudonim? – zapytał.
- Vanessa, a co? – odpowiedziałam.
- Hej! To twoje imię. Nie można mieć własnego imienia. – mruknął nie zadowolony. – Zgadnij jakie ja mam?
- Nie wiem, Alfons? – zadrwiłam.
- Prawie. – uśmiechnął się szeroko. – Cool alfons. – powiedział radośnie, a ja udawałam, ze wcale nie mam ochoty walnąć głową o drzewo i krzyczeć ‘dlaczego dałam się namówić Rodrickowi?’ Tym bardziej iż nie widziałam Harry’ego. Może zrezygnował? Niech to szlag!
                                                                       ***
Leżałam już od chyba  godziny oparta o drzewo i delektowałam się naturą. Dobra, starałam się. Ale co chwila musiałam zabijać jakiegoś komara, który postanowił osadzić się na mojej ręce. To było żmudne zajęcie. Dlaczego nie wzięłam nic na komary? Cholera, w dodatku zaczęło burczeć mi w brzuchu. Muszę coś zjeść, ale cholerny guru wyraźnie powiedział, że trzeba sobie samemu coś upolować. Otworzyłam oczy i próbowałam wstać gdy nagle… poczułam coś wielkiego na moim ramieniu. Moją pierwszą reakcją był całkowity paraliż. Przestałam się ruszać i nie chciałam spojrzeć w tamto miejsce. Proszę, oby to nie było to co myślę… najwolniej jak umiałam odwróciłam głowę i… zaczęłam się drzeć jak jakaś idiotka na cały głos. Ale chyba każdy by się darł, gdyby na jego ramieniu spoczywał jakiś ogromny pająk! W dodatku on był żywy, ruszał się. Wstałam gwałtownie z ziemi i zaczęłam go z siebie strzepywać. Za sobą usłyszałam głośny śmiech nikogo innego jak… Eleanor!
- Ojć, biedna Vanessa. Tak mi cię szkoda. – powiedziała rozbawiona. Spojrzałam na nią morderczym wzrokiem.
- Jeszcze za to zapłacisz, suko. – syknęłam.
- Wątpię. – mówiąc to odwróciła się na pięcie i odeszła. Zacisnęłam dłoń w pięść. Wojna rozpoczęta!
Oczami Rodricka:
Po rozłożeniu namiotu swojego,  Vanessy, Victorii (która jednak również nic nie zrozumiała z mojego tłumaczenia), a także Zayna, który jak się okazało, nie jest dobry w radzeniu sobie w dziczy, miałem w końcu czas wolny! Powinienem pobierać jakieś opłaty za to. Uzbierałbym tyle kasy za jeden dzień, co jeszcze nigdy nie udało mi się mieć, nawet za tydzień pracy. Gdy Niall zaczął narzekać, że nie radzi sobie z namiotem jak najszybciej się zmyłem. Piątego namiotu nie mam zamiaru rozkładać.  Jestem ciekaw czy któremukolwiek z nich przyszło do głowy przeczytać instrukcje. Jestem pewien, że nie mają pojęcia, ze takie coś jest w pakiecie z namiotami. Teraz czas na przyjemności! Czyli na upolowanie jedzenia. Z racji tego, że nie miałem ochoty zastawiać pułapek na dzikie zwierzęta bądź zabijać ich wiatrówką, możecie mi wierzyć lub nie, ale członek rady, święty guru Anders rozdawał wiatrówki za pięć dolarów! Mózg mi się przegrzał gdy to zobaczyłem. Jak można być tak podłym? Biedne zwierzątka. Najgorsze jest to, że niektórzy skorzystali z tego jakże fatalnego pomysłu. Ja wolałem iść i coś złowić. W końcu ryba na kolację to chyba nie taki zły pomysł, co? Poszedłem nad jezioro, gdzie było prawie pusto, ponieważ większość ludzi wolała postrzelać do zwierząt z wiatrówki. Taa, ładny mi dzień ziemi. Guru Anders chyba nie do końca rozumie co to znaczy, ale mniejsza. Wędkę oczywiście musiałem kupić za trzy dolary, bo przecież wielki guru musi zarobić, ale mimo wszystko bardzo mi się tutaj podobało. Taka miła odskocznia od miasta. A i można się czegoś nauczyć. Swoją drogą jestem ciekaw jak radzi sobie Vanessa. Chciałem z nią tutaj przyjść, ale nie mogłem jej znaleźć. Wiec stałem samotnie nad brzegiem jeziora z wędką, nie wiedząc co dalej zrobić. Jak się zakłada haczyk? Bo chyba jest potrzebny, prawda? Ojciec nigdy nie nauczył mnie łowić. Uważał, że to zajęcie dla leniwców. Cóż, teraz bardzo by mi się przydało. Patrzyłem się jak sierota boża to na haczyk to na wędkę i nie udolnie próbowałem coś tam skombinować. Jedna kobieta popatrzyła na mnie z kpiną, więc pokazałem jej język. Odwróciła się nic nie mówiąc. Westchnąłem. To się nie uda. Dobrze, że nie ma tu Vanessy bo zaczęłaby się śmiać z nie udolnego Rodricka!
- Daj. Może pomogę. – usłyszałem za sobą czyiś śmiech. Momentalnie odwróciłem się. Przede mną stał wysoki chłopak. Tak, chłopak. Miał na oko może 20-22 lata. Na pewno nie mniej. Jego głowę ozdabiała czapka z której wystawały włosy,  nie wnikam po co mu ona, tym bardziej iż jest ciepło. Nosił także zwiewną, czerwoną koszulę w kratkę, którą miał odpiętą i czarne rurki. A na nosie okulary w których wyglądał naprawdę seksownie. Nigdy nie pociągali mnie kolesie w okularach. Do teraz. Alarm! Czuje, ze się rumienię.  Nie mogę się rumienić. Co by Justin na to powiedział?
- D-dzięki. – powiedziałem, gdy chłopak wziął ode mnie wędkę i haczyk.
- Musisz założyć go na żyłkę, o tak. – pokazał. Kiwałem głową udając, że to co robi zajęło moją pełną uwagę, gdy tak naprawdę nie obchodziło mnie to. Obchodził mnie on. – Łatwizna. – stwierdził gdy oddał mi wędkę. Uśmiechnąłem się słabo. – To znaczy… nie pomyśl, że się przechwalam, ale… to całkiem łatwe. – wytłumaczył się natychmiast.
- Tak, tak, chyba tak. – czy ja to naprawdę powiedziałem? Te słowa wyszły z moich ust? O mój boże. Chce się zabić. – Rodrick. – wyciągnąłem przed siebie dłoń, gdyż nie wiedziałem co mam dalej zrobić.
- Marco. – odpowiedział ściskając moją dłoń. – Wiesz, to nie jest moje prawdziwe imię, podobnie zresztą pewnie jak twoje. Wszyscy tutaj przyjmujemy pseudonimy.
- Ale ja naprawdę mam na imię  Rodrick… - wydukałem zmieszany. Chłopak się roześmiał, a gdy zobaczył, że nie żartuje od razu spoważniał.
- Serio? Sorry, stary. – poklepał mnie po ramieniu. – Przyjmij moje kondolencje.
Otworzyłem usta aby coś powiedzieć, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Marco czy jak tam się postanowił nazwać, dodał:
- Głupi żart z tymi kondolencjami, prawda? – zapytał, a ja pokiwałem głową. – Zacznijmy od początku. Ty mi powiedziałeś swoje imię, ja swój pseudonim i ja odpowiedziałem: Rodrick twoje imię jest cudowne. Poważnie, w życiu nie usłyszałem tak pięknego imienia. Gdy je wypowiedziałeś zaparło mi dech w piersi, a miliony gwiazd zaczęły tańczyć przed moimi oczami. To było jak uderzenie piorunem. Szybkie, gwałtowne, ale oddające niesamowite przeżycie.
Wybuchnąłem głośnym śmiechem.
- Przestań się zgrywać. Jesteś poetą, tak? Albo studiujesz taki kierunek?
- Też. – odpowiedział. Zmarszczyłem brwi. Co to znaczy ‘też?’ ale wolałem już nie pytać. – To ja pójdę coś złowić. Ściemnia się. – powiedział chłopak i odszedł ode mnie. Poczułem rozczarowanie. Jednak postanowiłem nie rozmyślać nad tym dłużej tylko coś złowić. Nie chce głodować. Odwróciłem się w stronę jeziora i próbowałem zarzucić wędkę. Jednak ilekroć próbowałem, tym mi się nie udawało. Gdy patrzyłem jak inni to robią ich żyłki lądowały prawie na środku jeziora, a ja co? Czułem się jak kretyn. Rodrick nie umie zarzucać wędką, ha, ha, ha.
- Znowu pomóc? – usłyszałem za sobą znajomy głos. Uśmiechnąłem się lekko i obejrzałem się przez ramię kiwając głową do Marco. On stanął za mną i złapał mnie za rękę w której trzymałem wędkę po czym uniósł ją do góry. – Musisz się mocno zamachnąć. Widzisz? Właśnie tak. – pokierował mnie. Starałem się nie okazywać jakie wrażenie na mnie zrobił. Justin masz naprawdę godnego siebie konkurenta.
Oczami Vanessy:
Kazałam Victorii zagadać Eleanor. Długo pytała dlaczego ma to zrobić, ale ja jej nic nie chciałam powiedzieć. Inaczej by się nie zgodziła. A musiałam się na tej idiotce zemścić. Nie mogłabym w przeciwnym wypadku zasnąć. Gdy Vic więc rozmawiała z El, swoją drogą jestem ciekawa o czym, ja zakradłam się do jej namiotu i wzięłam jej wszystkie ubrania, jakie tylko tam znalazłam. Zadowolona z siebie jak i ze swojego planu, zaczęłam biec w stronę jeziora.
- Hej! Co ty wyprawiasz?! – zaczęła krzyczeć Eleanor widząc mnie biegnącą z jej ciuchami. Ja jednak odwróciłam się pokazując jej już drugi raz dzisiaj środkowy palec.
- Mówiłam, ze się zemszczę! – odkrzyknęłam. Kiedy znalazłam się przy jeziorku, zamachnęłam się najmocniej jak umiałam i wrzuciłam jej ubrania do wody! Po tym zaczęłam się śmiać na cały głos. Ta suka jest skończona. Nie pogrywa się z Vanessą Malik!
- Ty zdziro! – wrzasnęła Eleanor. Odpowiedziałam jej śmiechem. Dobrze jej tak.
- To za straszenie mnie pająkami! – odwrzasnęłam. El zaczęła krzyczeć do obcych ludzi, że mają jej wyjąć jej ubrania z wody i, że są tak samo winni jak ja bo nic nie zrobili, aby mnie powstrzymać.
- Jeszcze się zemszczę. – powiedziała do mnie.
- Wątpię. – odparłam i zadowolona z siebie odwróciłam się od niej idąc przed siebie jak modelka na wybiegu, a właściwie próbując, bo jak zwykle musiałam się potknąć o jakiś wystający korzeń.
                                                                       ***
Tak się skupiłam na unikaniu Liama, szukaniu Harry’ego, którego nadal nie znalazłam i zemście na Eleanor, ze zapomniałam kompletnie o upolowaniu jakiegoś jedzenia! Burczało mi okropnie w brzuchu. Podobnie zresztą jak Victorii, która stała obok mnie i narzekała.
- Nie denerwuj mnie. – mruknęłam.
- Jak czegoś zaraz nie zjem to umrę z głodu. – powiedziała.
- Nie ma innej rady, jedziemy do sklepu. – postanowiłam.
- Ale to zabronione! Wielki guru powiedział, że…
- Wielki guru może mi naskoczyć. – odpowiedziałam. – Jedziemy do sklepu, nikt się  nie dowie i po sprawie. Bo w końcu kto może wiedzieć?
- Zgoda, ale robię to z desperacji. – powiedziała Vic. I tak oto skończyłyśmy skradając się do mojego samochodu. Miałyśmy szczęście, że zaczynało być ciemno, ponieważ istniało większe prawdopodobieństwo, ze pozostaniemy nie zauważone. Odpaliłam auto i ruszyłam. Vic zakazała mi tylko włączać świateł, a ja stwierdziłam, ze to w sumie dobry pomysł. Pozostaniemy nie zauważone.
- Mam wyrzuty sumienia. – powiedziała Victoria nagle. – Święty guru będzie nie zadowolony.
- Pieprzyć guru. – powiedziałam stanowczo.  – To znaczy… teraz on ma nijakie znaczenie. Chcesz umrzeć z głodu? Myślisz, że tego by chciał święty guru?
- No nie. – westchnęła Vic.
- Widzisz. – po tych słowach coś trzasnęło w aucie i miałam na początku wrażenie, że mój samochód jest o krok od eksplozji. Obie wrzasnęłyśmy z Victorią, a potem spojrzałyśmy na siebie. Samochód gwałtownie się zatrzymał. Jezu, jezu, jezu. Moje serce łomotało jak nigdy, a dłonie wręcz się trzęsły.
- To na pewno klątwa świętego guru. Dowiedział się o naszym planie i rzucił jakiś czar. – powiedziała Victoria.
- Serio w to wierzysz?
- Nie. Ale musi być jakieś wytłumaczenie!
Otworzyłam drzwiczki od auta i wyszłam na zewnątrz. Podniosłam maskę samochodu i z westchnięciem stwierdziłam.
- Wytłumaczenie jest takie, że silnik padł.
- Przypadek?
- Błagam, jeszcze raz zaczniesz o świętym guru, a …
- Okey. – westchnęła Vic. – Skoro twój samochód się zepsuł to musimy wezwać pomoc. Chodźmy poszukać pozostałych. Może się na kogoś natkniemy.
- W środku nocy? Same? A gwałciciele? Pedofile i mordercy to co? Pełno ich w lasach… chyba…
Victoria wywróciła oczami.
- Chodźmy. – powiedziała, a ja nie chętnie musiałam jej posłuchać. Mogłam chociaż zdjąć te cholerne szpilki i założyć jakieś inne buty. Już parę razy o mało się w nich nie zabiłam.
- Jestem głodna. – jęknęłam po minucie drogi.
- Ja tez. – odpowiedziała Vic.
- I pić mi się chce.
- Mnie też.
- I te szpilki są nie wygodne.
- To mogłaś ich nie zakładać! – wydarła się.
- Opanuj hormony. – uspokoiłam ją. W tym momencie usłyszeliśmy jakiś ryk. Jasna cholera! Przecież to las! A wiadomo, że w lesie grasują niedźwiedzie! Myślałam, ze zawału dostanę. Złapałam Victorie za ramię i nie chciałam jej puścić za żadne skarby świata. Po kilku sekundach usłyszałyśmy czyjeś kroki. Było ciemno więc widziałyśmy tylko to co było bezpośrednio przed nami, niczego dalej. – Widzisz? To ten gwałciciel po nas idzie. – jęknęłam przerażona.
- Przestań. – powiedziała Victoria. – Nikt po nas nie idzie. – próbowała sobie wmówić.
- Przecież słyszę kroki.
- Może to zajączek.
Jednak ta osoba była coraz bliżej. Gdy w końcu czułam, że ktoś jest zbyt blisko zaczęłam się drzeć jak nienormalna a Victoria razem ze mną. Musiałyśmy wyglądać komicznie dla osoby trzeciej, ale jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona jak właśnie w tym momencie.
- Nie zgwałcisz nas! – wrzasnęłam. – Mam broń!
- A ja znam karate! – krzyknęła Victoria.
- Nie chce was zgwałcić. – usłyszałyśmy rozbawiony głos… Harry’ego? Naszym gwałcicielem okazał się być Harry? Ja chyba śnię! Odkąd tu przyjechałam to go szukałam!
- Harry! Mój boże! – rzuciłam mu się na szyje. – Tak się bałam!
Chłopak jednak mnie nie objął.
- Co wy tu robicie? – zapytał, gdy przestałam go ściskać.
- Poszłyśmy na spacer, a co? Nie wolno nam? – odpowiedziałam.
- W środku nocy? – uniósł do góry jedną brew.
- A ty? Pytanie brzmi co ty tu robisz?
- Nie mogłem nic upolować. A nie mogłem zasnąć bo jestem głodny więc chcąc nie chcąc chyba zabije jakiegoś zająca.
- Co by na to powiedział święty guru! – odezwała się Victoria.
- Nazwał mnie kretynem, który nie umie sobie radzić wśród dziczy. – odparł Harry. – I nie chciał podzielić się ze mną sarną, którą upolował. – mruknął zły. Vic wyglądała na zszokowaną. Ten cały ‘guru’ to jakiś sadysta.
- Tak naprawdę to pojechałyśmy po coś do jedzenia i zepsuł nam się samochód. – wyznałam.
- Tak podejrzewałem. – Harry roześmiał się. – Chodźcie. Obóz jest nie daleko. Za mną.
Razem z Victorią ochoczo ruszyłyśmy za nim. Może jeszcze nie wszystko stracone i Harry będzie mój?
______________________________________________________________________
Powinien być z Vanessą? :) 
Aktualnie mam rozpisanych bohaterów nowego ff jakby ktoś czekał chodź wątpię haha, ale to za jakiś czas, po tym :)
W 1x14 skupię się bardziej na Victorii i Rodricku :D w końcu haha

2 komentarze:

  1. Nadrobiłam ostatnie rozdział i jest Rodri wiec się jaram tym jak głupia :D
    Harry i Vanessa? Hmmm... biedny Harry tak bardzo biedny i poszkodowany byłby gdyby z nią był. Mówiłaś, że Van później się zmieni to może wtedy lepiej by było gdyby pomiędzy nimi coś się zaczęło dziać etc.
    Nie wiem czemu, ale guru i jego rozmowa z Vanessą mnie tak rozbawiły, że prawie się popłakałam.
    Czekam na kolejne odcinki :D
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń